Kos – samodzielne
odkrywanie miasta
Wyspa
Kos posiada całkiem niezły system komunikacji autobusowej w związku
z tym postanowiliśmy udać się na samodzielne zwiedzanie stolicy
wyspy. Na przystanku autobusowym zjawiliśmy się przed czasem i
czekamy. Trochę spóźniony autobus wreszcie nadjeżdża i mija nasz
przystanek..., no nie, żarty sobie stroi, wcale nie był taki nadźgany ;) Ok, poczekamy, zobaczymy, może zawróci. 2 minuty później podjeżdża
autokar zatrzymuje się, nie wiadomo wsiadać czy nie wsiadać, może to
jakaś wycieczka. Po krótkiej wymianie zadań okazuje się, że
można wsiadać i po chwili już jechaliśmy. (Jak się później okazało, w przypadku dużego obłożenia na danym kursie kierowca wzywa kolejny autobus na daną trasę, który zbiera oczekujących na przystankach.) Wysiadamy na dworcu
autobusowym i ruszamy na podbój miasta uzbrojeni w mapki wydrukowane
z internetu oraz GPS (Nokia Lumia i jej mapki rządzą :D ).
Pierwszy
punkt zwiedzania, stanowisko wykopaliskowe „stare miasto”
- wchodzimy
– jej... czy aby na pewno dobrze trafiliśmy - stoją co
prawda dwie kolumny, jest także inny „gruz” ale wszystko
konkretnie zarośnięte. Zgadza się jesteśmy we właściwym
miejscu, podążamy więc wydeptanymi ścieżkami, jest co obejrzeć
tylko dlaczego to takie zarośnięte nie znają tu środków przeciw
chwastom, mały oprysk i po sprawie. Wśród zeschłego zielska Tomek
dojrzał wyjątkowo atrakcyjny rząd kolumn, dojście niestety tylko
górą, ja nie jestem taka odważna, T. owszem ;-). Ja rozumiem że
oni tam takich ruin to mają na pęczki, ale jeśli coś jest
oznaczone jako atrakcja turystyczna to naprawdę nie trzeba wiele
wysiłku żeby ogarnąć teren, a tak to zmarnowany potencjał. Inna
możliwość jest taka, że te chwaściory to przemyślane działanie
mające stworzyć wrażenie dzikości i pierwotności tak aby turysta
poczuł się jak Indiana Jones odkrywający tajemnice starożytnej
Grecji (wyobraźnia mnie troszkę poniosła).
Ruszyliśmy
dalej nasz cel to twierdza joannitów, świetnie zachowane mury,
wewnątrz teren uprzątnięty (pokosili trawę, co za ulga ;-)).
Twierdza jest ogromna, nie trzeba wiele by wyobrazić sobie jak
wyglądała w czasach świetności. Na dziedzińcach poustawiano
fragmenty zdobień i rzeźb – wszystko można spokojnie obejrzeć.
Dokuczało tylko gorąco, mury doskonale chroniły przed morską
bryzą. Przy wejściu do twierdzy rośnie platan, według miejscowych
w jego cieniu nauczał Hipokrates – sceptycznie podchodzę do tej
informacji - drzewo wcale nie wygląda na tak stare.
Kos
to zdecydowanie kocia wyspa. Sierściuchów jest ich tu mnóstwo,
kręcą się miedzy stolikami w tawernach licząc na dobre serce
turystów. Koty są jak tresowane nie wskakują na stoły, nie są
namolne grzecznie czekają przy stoliku w pozie „proszę podziel
się ze mną swoim posiłkiem”. Przechodząc przez jakiś
zadrzewiony skwer natknęliśmy się na kocią stołówkę – miski
z kocią karmą a przy nich puszki na datki przeznaczone na opiekę
nad kotami.
Po
obejrzeniu twierdzy potrzebowałam chwili odpoczynku. Spodobała mi
się jedna z uliczek odchodząca od rynku, porośnięta kwitnącymi
krzewami i pnączami. Siadamy przy stoliku zamawiamy lody i zimne
napoje. Pokrzepieni ruszamy dalej na poszukiwanie zabytkowych gruzów.
Niektóre miejsca których zwiedzanie zaplanował Tomek niestety
zamknięte z powodu remontu (Muzeum) lub prac archeologicznych (Villa
Romana), ale nie zrażeni szukamy tego co jest dostępne.
Przechodzimy przez pozostałości ołtarza Dionizosa i docieramy do
kolejnego stanowiska archeologicznego oraz amfiteatru. Najpierw
zwiedzanie amfiteatru – świetnie zachowany zarówno z zewnątrz
jak i wewnątrz, niestety wnętrza mogliśmy pooglądać sobie tylko
za krat. Kolejne stanowisko archeologiczne lepiej utrzymane niż
poprzednie, znacznie więcej zachowanych fragmentów budowli.
Mogliśmy podziwiać piękne mozaiki (tylko dlaczego nikt ich nie
zamiótł po zimie :-( pozostanie dla mnie tajemnicą). Było bardzo
mało ludzi więc łaziliśmy sobie miedzy gruzami, mogliśmy zajrzeć
dosłownie w każdą dziurę
Ostatnim
punktem przewidzianym do zwiedzania był Asklepion, zapakowaliśmy
się do autobusu, chwila moment i byliśmy na miejscu. Najbardziej
rzucający się w oczy element tego kompleksu świątynnego to schody
prowadzące na trzy poziomy. Na środkowym poziomie świątyni jest
małe źródełko w którym można opłukać ręce i twarz. Z samego
kompleksu świątynnego nie pozostało zbyt wiele (jak się
prezentował w czasach świetności można zobaczyć na ustawionej
przy wejściu planszy), teren jest uprzątnięty, podobno wieczorem
podświetlony, a w sezonie odbywają się tam przedstawienia. Po
dojściu na ostatni poziom Asklepionu można cieszyć oczy widokiem
lub próbować uchwycić w obiektywie aparatu miejscową faunę.
Przed powrotem do Tigaki zrobiliśmy zakupy na miejscowym rynku –
przyprawy, rodzynki, oliwa itp.
Wyprawa na wulkan
Oboje
z mężem byliśmy przekonani że jest to wycieczka na którą musimy
koniecznie pojechać. Statek na Nisyros wypływa z Kardameny, podróż trwa ok. 1,5h a pierwszy punkt programu po przybiciu do wyspy
to zwiedzanie miasteczka Mandraki
Wyspa Nisyros jest jedną
z najbogatszych greckich wysp, a to dzięki opłatom za eksploatację
kopalni pumeksu przez międzynarodowy koncern, które zasilają
budżet wyspy. Z tego też względu turyści nie są jej niezbędni
do przeżycia, więc lokalne władze dbają o zachowanie lokalnego,
greckiego klimatu wyspy. Nie ma tu wielkich hoteli, błyszczących
reklam ani neonów - szyldy sklepów czy restauracji wykonane są
tradycyjnie (malowane na dechach). Miasteczko jest po prostu
„stylowe” – wąskie uliczki, bielone ściany, dużo roślin w
donicach, na małych placach mozaiki z biało – czarnych kamyczków,
czyściutko. Dostaliśmy czas wolny, każdy mógł robić to na co
miał ochotę – o wyznaczonej godzinie mieliśmy stawić się przy
autokarze. Po spacerze wąskimi uliczkami, zdecydowaliśmy się na
obiad, kalmary – ja, jagnięcina – Tomek, wszystko bardzo dobre.
W drodze do autokaru odwiedziliśmy jeszcze sklepik z miejscowymi
wyrobami - zakupiliśmy syrop migdałowy i
dżem figowy.
Do wulkanu jedzie się
pod górę, droga jest wąska i kręta. Na mijanych wzgórzach widać
pozostałości uprawy tarasowej, z tego co mówił przewodnik jest to
pozostałość po czasach kiedy tę maleńką wyspę zamieszkiwała
populacja licząca ok. 12 000 ludzi, dziś mieszka ich
niecały 1000. Kaldera, która powstała po erupcji wulkanu jest
ogromna i robi wrażenie, chyba dopiero kiedy człowiek widzi coś
takiego na własne oczy (a nie w TV) to dociera do niego potęga sił,
które kształtują powierzchnię ziemi. Przed zejściem do krateru
zostaliśmy poinformowani, że ze względu na trujące opary siarki
nie powinniśmy pozostawać na dole dłużej niż pół godziny.
Dostajemy jeszcze garść informacji ogólnych na temat wulkanu i
możemy schodzić na dół. Z całą pewnością droga w dół
krateru i z powrotem nie jest wskazana dla osób mających problemy z
chodzeniem, nie ma żadnych schodów ani barierek, trzeba uważać
gdzie stawia się stopy. Krater Stefanos - super !!! wart zobaczenia,
ogromny i robi wrażenie.
Na dole dokucza zapach siarki, gorąco od
spodu (koniecznie trzeba założyć obuwie z grubą podeszwą) i z
góry, wiatru jak na lekarstwo. Po jakiś 15 – 20 minutach zaczyna
się robić nie fajnie – duszno, gorąco, a smród z siarki jest
naprawdę dokuczliwy. Wejście na górę daje się we znaki.
Wycieczka absolutnie fantastyczna, wrażenia nie zapomniane.
Podsumowanie
Wybrany
przez nas hotel Gaia Village to właściwie kompleks kilku dwupiętrowych
budynków, pomiędzy którymi rośnie ładnie zaaranżowana i zadbana
zieleń. Jak juz wcześniej pisałam pokój w którym byliśmy
zakwaterowani spełnił nasze oczekiwania, jedyny minus to brak
lodówki. Pokój sprzątany był codziennie. Jedzenie hotelowe bez
uwag i zastrzeżeń, drinki w barze nad basenem „od serca”. W
recepcji pracuje Polka, która służy radą i pomocą.
Dotychczasowe pobyty w Grecji nie zaowocowały miłością do oliwek,
nie odrzucało mnie od nich zupełnie, kiedy natknęłam się na nie
w jakiejś potrawie jadłam, ale zdecydowanie nie rozumiałam ludzi,
którzy się nimi zachwycali, aż do momentu kiedy spróbowałam
zielonych oliwek z hotelowej restauracji – były pyszne. Nie wiem w
czym jej marynowali ale smakowały mi jak żadne.
W
Tigaki oprócz małych sklepów jest supermarket Konstantinos (prawdziwy supermarket w naszym stylu a nie jak to często spotyka się w Grecji supermarket o powierzchni 15m2 :P ), alkohole i oliwa wyraźnie tańsze niż na lotnisku w bezcłowym, bliżej stolicy
wyspy widzieliśmy Lidla i Carrefoura. W mieście Kos znajduje się
miejski rynek, gdzie można kupić greckie specjały. (ceny wybitnie dla turystów... drogo)
Obowiązkowo osoby,
które będą odwiedzać Kos w czerwcu powinny zaopatrzyć się w
produkty antykomarowe (na wieczór) i żele łagodzące ich
ukąszenia. Trzeba również uważać żeby wieczorem zapalone
światło nie ściągnęło komarów do pokoju, my mieliśmy jakieś
elektryczne ustrojstwo przywiezione z Polski wtyknięte w kontakt
które skutecznie odstraszało owady i pilnowaliśmy żeby zamykać
moskitierę przy balkonie.
Z pełnym przekonaniem
mogę powiedzieć, że decyzja o wyjeździe na Kos była jak
najbardziej trafiona. W ciągu 7 dni udało się nam zobaczyć
całkiem fajne rzeczy i odpocząć beztrosko na plaży. Co do plaży w Tigaki, to tak na koniec:
Na przyszły rok mamy już zarezerwowane przeloty na 2 kilkudniowe citytripy (Ryga i Budapeszt) oraz kolejne greckie wakacje. Tym razem odwiedzimy Cyklady... lecimy na Santorini :) Niestety, dopiero we wrześniu no ale jakoś wytrzymamy. A wszystkim czytelnikom życzymy, aby kolejny rok był lepszy od obecnego. Aby udało się wszystkim odwiedzać miejsca, o których będzie można ciepło wspominać przez kolejne lata. Pozdrawiam. Tomek Zien.
Na przyszły rok mamy już zarezerwowane przeloty na 2 kilkudniowe citytripy (Ryga i Budapeszt) oraz kolejne greckie wakacje. Tym razem odwiedzimy Cyklady... lecimy na Santorini :) Niestety, dopiero we wrześniu no ale jakoś wytrzymamy. A wszystkim czytelnikom życzymy, aby kolejny rok był lepszy od obecnego. Aby udało się wszystkim odwiedzać miejsca, o których będzie można ciepło wspominać przez kolejne lata. Pozdrawiam. Tomek Zien.
Witam! Bardzo fajny i ciekawy foto-blog ,trafiłem tu przez przypadek szukając wspomnień pierwszych greckich wakacji w Stomio, hotel ''Vlassis''. Tak, byliśmy z żoną w tym samym hotelu, tylko dwa lata wcześniej, we wrześniu 2006r. Tak samo rozpoczynaliśmy grecką przygodę od Stomio. Z biurem ''Tęcza'' był to wtedy nasz drugi wypad po wycieczce do Budapesztu w 2004r. Po Grecji byliśmy jeszcze z nimi na wycieczkach: Praga i Kutna Hora w 2007, Wiedeń i Morawski Kras w 2008 oraz na Ukrainie - Lwów i Kamieniec Podolski w 2010r. Wracając do Grecji byliśmy też na jednodniowych wypadach z Bodrum na Kos oraz Rodos (najwspanialsza starówka jaką zobaczyliśmy do tej pory - polecamy!). W tym roku byliśmy na drugich,długich greckich wakacjach na Krecie, co mogę w skrócie powiedzieć - przepiękna! A największą atrakcją był dla nas wypad na Santorini, widoki, a szczególnie w Oia zwalają z nóg! Tylko pozazdrościć Wam dłuższego pobytu na tej ''magicznej'' i niesamowitej wyspie marzeń ;) My w tym roku planujemy Zakynthos, hotel mamy na półwyspie Vassilikos obok plaży ''Banana'' ;) Zapraszamy do naszych fotek z wakacji na Travelmaniacy.pl - http://www.travelmaniacy.pl/profil,1160
OdpowiedzUsuńPozdrawiam wraz z żonką ze Śląska- Michasia i Boguś
Obejrzałam Twoje zdjęcia z zapartym tchem - w wakacje również byliśmy na Kos, gdzie zwiedzaliśmy ruiny starożytnego miasta, a potem wybraliśmy się na wulkan, i chyba jestem podobnie urzeczona jak Ty tymi dwiema małymi wysepkami :) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńDzięki :) Również pozdrawiamy!
Usuń