czwartek, 26 grudnia 2013

Grecja 2013... Hotel Gaia Village - Tigaki - Kos cz. 3

Kos – samodzielne odkrywanie miasta
Wyspa Kos posiada całkiem niezły system komunikacji autobusowej w związku z tym postanowiliśmy udać się na samodzielne zwiedzanie stolicy wyspy. Na przystanku autobusowym zjawiliśmy się przed czasem i czekamy. Trochę spóźniony autobus wreszcie nadjeżdża i mija nasz przystanek..., no nie, żarty sobie stroi, wcale nie był taki nadźgany ;) Ok, poczekamy, zobaczymy, może zawróci. 2 minuty później podjeżdża autokar zatrzymuje się, nie wiadomo wsiadać czy nie wsiadać, może to jakaś wycieczka. Po krótkiej wymianie zadań okazuje się, że można wsiadać i po chwili już jechaliśmy. (Jak się później okazało, w przypadku dużego obłożenia na danym kursie kierowca wzywa kolejny autobus na daną trasę, który zbiera oczekujących na przystankach.) Wysiadamy na dworcu autobusowym i ruszamy na podbój miasta uzbrojeni w mapki wydrukowane z internetu oraz GPS (Nokia Lumia i jej mapki rządzą :D ).
Pierwszy punkt zwiedzania,  stanowisko wykopaliskowe „stare miasto” - wchodzimy
– jej... czy aby na pewno dobrze trafiliśmy - stoją co prawda dwie kolumny, jest także inny „gruz” ale wszystko konkretnie zarośnięte. Zgadza się jesteśmy we właściwym miejscu, podążamy więc wydeptanymi ścieżkami, jest co obejrzeć tylko dlaczego to takie zarośnięte nie znają tu środków przeciw chwastom, mały oprysk i po sprawie. Wśród zeschłego zielska Tomek dojrzał wyjątkowo atrakcyjny rząd kolumn, dojście niestety tylko górą, ja nie jestem taka odważna, T. owszem ;-). Ja rozumiem że oni tam takich ruin to mają na pęczki, ale jeśli coś jest oznaczone jako atrakcja turystyczna to naprawdę nie trzeba wiele wysiłku żeby ogarnąć teren, a tak to zmarnowany potencjał. Inna możliwość jest taka, że te chwaściory to przemyślane działanie mające stworzyć wrażenie dzikości i pierwotności tak aby turysta poczuł się jak Indiana Jones odkrywający tajemnice starożytnej Grecji (wyobraźnia mnie troszkę poniosła).
Ruszyliśmy dalej nasz cel to twierdza joannitów, świetnie zachowane mury, wewnątrz teren uprzątnięty (pokosili trawę, co za ulga ;-)). Twierdza jest ogromna, nie trzeba wiele by wyobrazić sobie jak wyglądała w czasach świetności. Na dziedzińcach poustawiano fragmenty zdobień i rzeźb – wszystko można spokojnie obejrzeć. Dokuczało tylko gorąco, mury doskonale chroniły przed morską bryzą. Przy wejściu do twierdzy rośnie platan, według miejscowych w jego cieniu nauczał Hipokrates – sceptycznie podchodzę do tej informacji - drzewo wcale nie wygląda na tak stare.
Kos to zdecydowanie kocia wyspa. Sierściuchów jest ich tu mnóstwo, kręcą się miedzy stolikami w tawernach licząc na dobre serce turystów. Koty są jak tresowane nie wskakują na stoły, nie są namolne grzecznie czekają przy stoliku w pozie „proszę podziel się ze mną swoim posiłkiem”. Przechodząc przez jakiś zadrzewiony skwer natknęliśmy się na kocią stołówkę – miski z kocią karmą a przy nich puszki na datki przeznaczone na opiekę nad kotami.
Po obejrzeniu twierdzy potrzebowałam chwili odpoczynku. Spodobała mi się jedna z uliczek odchodząca od rynku, porośnięta kwitnącymi krzewami i pnączami. Siadamy przy stoliku zamawiamy lody i zimne napoje. Pokrzepieni ruszamy dalej na poszukiwanie zabytkowych gruzów. Niektóre miejsca których zwiedzanie zaplanował Tomek niestety zamknięte z powodu remontu (Muzeum) lub prac archeologicznych (Villa Romana), ale nie zrażeni szukamy tego co jest dostępne. Przechodzimy przez pozostałości ołtarza Dionizosa i docieramy do kolejnego stanowiska archeologicznego oraz amfiteatru. Najpierw zwiedzanie amfiteatru – świetnie zachowany zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz, niestety wnętrza mogliśmy pooglądać sobie tylko za krat. Kolejne stanowisko archeologiczne lepiej utrzymane niż poprzednie, znacznie więcej zachowanych fragmentów budowli. Mogliśmy podziwiać piękne mozaiki (tylko dlaczego nikt ich nie zamiótł po zimie :-( pozostanie dla mnie tajemnicą). Było bardzo mało ludzi więc łaziliśmy sobie miedzy gruzami, mogliśmy zajrzeć dosłownie w każdą dziurę
Ostatnim punktem przewidzianym do zwiedzania był Asklepion, zapakowaliśmy się do autobusu, chwila moment i byliśmy na miejscu. Najbardziej rzucający się w oczy element tego kompleksu świątynnego to schody prowadzące na trzy poziomy. Na środkowym poziomie świątyni jest małe źródełko w którym można opłukać ręce i twarz. Z samego kompleksu świątynnego nie pozostało zbyt wiele (jak się prezentował w czasach świetności można zobaczyć na ustawionej przy wejściu planszy), teren jest uprzątnięty, podobno wieczorem podświetlony, a w sezonie odbywają się tam przedstawienia. Po dojściu na ostatni poziom Asklepionu można cieszyć oczy widokiem lub próbować uchwycić w obiektywie aparatu miejscową faunę. 
Przed powrotem do Tigaki zrobiliśmy zakupy na miejscowym rynku – przyprawy, rodzynki, oliwa itp.

Wyprawa na wulkan

Oboje z mężem byliśmy przekonani że jest to wycieczka na którą musimy koniecznie pojechać. Statek na Nisyros wypływa z Kardameny, podróż trwa ok. 1,5h a pierwszy punkt programu po przybiciu do wyspy to zwiedzanie miasteczka Mandraki
Wyspa Nisyros jest jedną z najbogatszych greckich wysp, a to dzięki opłatom za eksploatację kopalni pumeksu przez międzynarodowy koncern, które zasilają budżet wyspy. Z tego też względu turyści nie są jej niezbędni do przeżycia, więc lokalne władze dbają o zachowanie lokalnego, greckiego klimatu wyspy. Nie ma tu wielkich hoteli, błyszczących reklam ani neonów - szyldy sklepów czy restauracji wykonane są tradycyjnie (malowane na dechach). Miasteczko jest po prostu „stylowe” – wąskie uliczki, bielone ściany, dużo roślin w donicach, na małych placach mozaiki z biało – czarnych kamyczków, czyściutko. Dostaliśmy czas wolny, każdy mógł robić to na co miał ochotę – o wyznaczonej godzinie mieliśmy stawić się przy autokarze. Po spacerze wąskimi uliczkami, zdecydowaliśmy się na obiad, kalmary – ja, jagnięcina – Tomek, wszystko bardzo dobre. W drodze do autokaru odwiedziliśmy jeszcze sklepik z miejscowymi wyrobami - zakupiliśmy syrop migdałowy i dżem figowy.
 
Do wulkanu jedzie się pod górę, droga jest wąska i kręta. Na mijanych wzgórzach widać pozostałości uprawy tarasowej, z tego co mówił przewodnik jest to pozostałość po czasach kiedy tę maleńką wyspę zamieszkiwała populacja licząca ok. 12 000 ludzi, dziś mieszka ich niecały 1000. Kaldera, która powstała po erupcji wulkanu jest ogromna i robi wrażenie, chyba dopiero kiedy człowiek widzi coś takiego na własne oczy (a nie w TV) to dociera do niego potęga sił, które kształtują powierzchnię ziemi. Przed zejściem do krateru zostaliśmy poinformowani, że ze względu na trujące opary siarki nie powinniśmy pozostawać na dole dłużej niż pół godziny. Dostajemy jeszcze garść informacji ogólnych na temat wulkanu i możemy schodzić na dół. Z całą pewnością droga w dół krateru i z powrotem nie jest wskazana dla osób mających problemy z chodzeniem, nie ma żadnych schodów ani barierek, trzeba uważać gdzie stawia się stopy. Krater Stefanos - super !!! wart zobaczenia, ogromny i robi wrażenie.
Na dole dokucza zapach siarki, gorąco od spodu (koniecznie trzeba założyć obuwie z grubą podeszwą) i z góry, wiatru jak na lekarstwo. Po jakiś 15 – 20 minutach zaczyna się robić nie fajnie – duszno, gorąco, a smród z siarki jest naprawdę dokuczliwy. Wejście na górę daje się we znaki. Wycieczka absolutnie fantastyczna, wrażenia nie zapomniane.
Podsumowanie

Wybrany przez nas hotel Gaia Village to właściwie kompleks kilku dwupiętrowych budynków, pomiędzy którymi rośnie ładnie zaaranżowana i zadbana zieleń. Jak juz wcześniej pisałam pokój w którym byliśmy zakwaterowani spełnił nasze oczekiwania, jedyny minus to brak lodówki. Pokój sprzątany był codziennie. Jedzenie hotelowe bez uwag i zastrzeżeń, drinki w barze nad basenem „od serca”. W recepcji pracuje Polka, która służy radą i pomocą.
Dotychczasowe pobyty w Grecji nie zaowocowały miłością do oliwek, nie odrzucało mnie od nich zupełnie, kiedy natknęłam się na nie w jakiejś potrawie jadłam, ale zdecydowanie nie rozumiałam ludzi, którzy się nimi zachwycali, aż do momentu kiedy spróbowałam zielonych oliwek z hotelowej restauracji – były pyszne. Nie wiem w czym jej marynowali ale smakowały mi jak żadne.
W Tigaki oprócz małych sklepów jest supermarket Konstantinos (prawdziwy supermarket w naszym stylu a nie jak to często spotyka się w Grecji supermarket o powierzchni 15m2 :P ), alkohole i oliwa wyraźnie tańsze niż na lotnisku w bezcłowym, bliżej stolicy wyspy widzieliśmy Lidla i Carrefoura. W mieście Kos znajduje się miejski rynek, gdzie można kupić greckie specjały. (ceny wybitnie dla turystów... drogo)
Obowiązkowo osoby, które będą odwiedzać Kos w czerwcu powinny zaopatrzyć się w produkty antykomarowe (na wieczór) i żele łagodzące ich ukąszenia. Trzeba również uważać żeby wieczorem zapalone światło nie ściągnęło komarów do pokoju, my mieliśmy jakieś elektryczne ustrojstwo przywiezione z Polski wtyknięte w kontakt które skutecznie odstraszało owady i pilnowaliśmy żeby zamykać moskitierę przy balkonie.
Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że decyzja o wyjeździe na Kos była jak najbardziej trafiona. W ciągu 7 dni udało się nam zobaczyć całkiem fajne rzeczy i odpocząć beztrosko na plaży. Co do plaży w Tigaki, to tak na koniec:
Na przyszły rok mamy już zarezerwowane przeloty na 2 kilkudniowe citytripy (Ryga i Budapeszt) oraz kolejne greckie wakacje. Tym razem odwiedzimy Cyklady... lecimy na Santorini :) Niestety, dopiero we wrześniu no ale jakoś wytrzymamy. A wszystkim czytelnikom życzymy, aby kolejny rok był lepszy od obecnego. Aby udało się wszystkim odwiedzać miejsca, o których będzie można ciepło wspominać przez kolejne lata. Pozdrawiam. Tomek Zien.

3 komentarze:

  1. Witam! Bardzo fajny i ciekawy foto-blog ,trafiłem tu przez przypadek szukając wspomnień pierwszych greckich wakacji w Stomio, hotel ''Vlassis''. Tak, byliśmy z żoną w tym samym hotelu, tylko dwa lata wcześniej, we wrześniu 2006r. Tak samo rozpoczynaliśmy grecką przygodę od Stomio. Z biurem ''Tęcza'' był to wtedy nasz drugi wypad po wycieczce do Budapesztu w 2004r. Po Grecji byliśmy jeszcze z nimi na wycieczkach: Praga i Kutna Hora w 2007, Wiedeń i Morawski Kras w 2008 oraz na Ukrainie - Lwów i Kamieniec Podolski w 2010r. Wracając do Grecji byliśmy też na jednodniowych wypadach z Bodrum na Kos oraz Rodos (najwspanialsza starówka jaką zobaczyliśmy do tej pory - polecamy!). W tym roku byliśmy na drugich,długich greckich wakacjach na Krecie, co mogę w skrócie powiedzieć - przepiękna! A największą atrakcją był dla nas wypad na Santorini, widoki, a szczególnie w Oia zwalają z nóg! Tylko pozazdrościć Wam dłuższego pobytu na tej ''magicznej'' i niesamowitej wyspie marzeń ;) My w tym roku planujemy Zakynthos, hotel mamy na półwyspie Vassilikos obok plaży ''Banana'' ;) Zapraszamy do naszych fotek z wakacji na Travelmaniacy.pl - http://www.travelmaniacy.pl/profil,1160
    Pozdrawiam wraz z żonką ze Śląska- Michasia i Boguś

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzałam Twoje zdjęcia z zapartym tchem - w wakacje również byliśmy na Kos, gdzie zwiedzaliśmy ruiny starożytnego miasta, a potem wybraliśmy się na wulkan, i chyba jestem podobnie urzeczona jak Ty tymi dwiema małymi wysepkami :) Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń