niedziela, 24 lutego 2013

Rejs po Nilu, dzień piąty

18 lutego, poniedziałek, Asuan i Abu Simbel
(tekst kursywą to dopiski najlepszej z małżonek)
Budzik w telefonie wyrywa nas ze snu o 2.45. Po chwili dzwoni telefon. Recepcja. Ogarniamy się i idziemy do Lounge Baru, gdzie czekają na nas gorące napoje i przekąska – kawa, herbata i jakieś ciastka. Wlewamy w siebie po kawie, zagryzamy ciastkiem i wracamy do kabiny. Ja wrzucam na siebie gruby polar, Gośka gruby dres, kurtkę i poduchę (trzeba zabrać obowiązkowo, jest dużo wygodniej w autokarze). W recepcji dostajemy koszyki z suchym prowiantem na drogę. Na wycieczkę zdecydowało się chyba 21 osób. Zdecydowana większość uzbrojona w ciepłe ubrania, koce i poduchy. 3.30 siedzimy w autobusie i jedziemy na zbiórkę konwoju. Dosiada się do nas policjant z kałachem i tuż po 4 ruszamy. Dość szybko ustalona kolejność konwoju się posypała, wyprzedziliśmy wiele busów jadących przed nami. Co do samej jazdy – ograniczenie dla autokarów bodajże 80km/h. My przez większość część trasy jechaliśmy konkretnie ponad 100 zwalniając jedynie na frezowanych czy remontowanych odcinkach drogi. Sporą część trasy pokonaliśmy jadąc pod prąd lewym pasem, spoko. Za oknem ciemność, w górze fantastycznie rozgwieżdżone niebo.
O świcie przez okna autobusu obserwujemy słońce nad pustynią.
Po ok. 3h jesteśmy na miejscu.
Niezbyt długi spacer i dochodzimy do Świątyni Ramzesa II. Pierwsze wrażenie – Ramzes II wielkim budowniczym był i basta ;) No może nie budowniczym sensu stricto ale zamawiaczem budowli na pewno. Ego też musiał mieć nieprzeciętne. Ashraf opowiada historię miejsca, opowiada o Ramzesie II a my udajemy się do świątyni aby wykorzystać czas, zanim wszyscy przyjeżdżający w naszym konwoju turyści ruszą do wejścia.
Z wnętrz, które widzieliśmy podczas tej wycieczki wnętrza Abu Simbel robią największe wrażenie. Wyraźne żłobienia, feeria barw, wciąż żywe kolory na ścianach - wewnątrz zakaz filmowania i fotografowania. Cała świątynia jest wykuta w skale, również znajdujące się wewnątrz kolumny czy posągi. Robi to wszystko naprawdę kolosalne wrażenie. Ciekawe tylko co byłoby, gdyby coś podczas prac poszło nie tak. Czy porzucono by to miejsce a zaczęto gdzie indziej od nowa? Czy może starano by się dokonać jakichś napraw tu? Na pewno nakład pracy poświęcony na wybudowanie tej świątyni był olbrzymi. Dzięki niemu możemy jednak po kilku tysiącach lat doświadczać potęgi Ramzesa II nie bez kozery zwanego Wielkim. Zainteresowanym proponuję poczytać o przenoszeniu świątyni a także o zachodzącym w niej 2 razy w roku fenomenie słonecznym. Opuszczamy świątynię Ramzesa i udajemy się do świątyni poświęconej bogini Hathor a w rzeczywistości najbardziej ukochanej ze wszystkich żon Ramzesa – Nefertari. W historii Egiptu 3 razy spotykamy się ze słowem Nefer. Nefer, Nefertete i Nefertari. Imiona te oznaczają odpowiednio Piękna, Piękniejsza i Najpiękniejsza. Jak widać nie ma tu zbyt wiele miejsca na skromność ;) Świątynia, mimo że zdecydowanie mniejsza od sąsiadki, również sprawia ogromne wrażenie.
Tu też znajdziemy gigantyczne posągi i świetnie zachowane malowidła naścienne. Nie bez powodu uważa się Abu Simbel za najpiękniejsze świątynie w Egipcie a przez niektórych również na świecie.
Na pewno tak uważa Ashraf :)
Ok. 10 wyruszamy w drogę powrotną. Przed odjazdem podziwiamy jeszcze widoki na Jezioro Nassera.
Za oknami bezkresna pustynia, piach i skały. Momentami aż po horyzont nie widać nic poza piachem... Około południa na pustyni zaczynają pojawiać się widoczne fatamorgany. Tym razem zamiast piachu niemalże po horyzont widać jeziora i rzeki, otaczające pojawiające się gdzieniegdzie samotne skały czy też piaszczyste plaże.
Wkrótce potem zatrzymujemy się na stacji benzynowej aby zatankować. Postój ok. 30 min. Co ciekawe, aby mogli zatankować uczestnicy konwoju zablokowany został dostęp do stacji dla tubylców co spowodowało utworzenie się gigantycznej kolejki tutejszych pojazdów, od niewielkich trójkołowców po ciężarówki. Szkoda, że nie wiedzieliśmy wcześniej ale tuż przy stacji znajdował się miejscowy supermarket. Można było zrobić zakupy rożnych rzeczy w sposób koszykowy z płatnością w kasie znanych z góry cen. Ponieważ jest to stały element podróży warto o tym wiedzieć na przyszłość.
Po powrocie jemy obiad, następna zbiórka o 15.30, fakultet do wioski nubijskiej. Po posiłku i krótkim odpoczynku ruszamy w drogę. Opuszczamy statek, pokonujemy może 50m po nabrzeżu i ładujemy się na nasz następny środek transportu, łódź motorową. Wypływamy. Kierujemy się w górę Nilu, w stronę tamy. Płyniemy między Elefantyną a Wyspą Kitchenera, z całkiem bliska obserwujemy Mauzoleum Agha Khana, a nie jak podczas „rejsu feluką” obserwujemy jakąś majaczącą w oddali kopułkę. Pływamy między wyspami, wysepkami i wystającymi skałami. Trawy, palmy i trzciny mamy na wyciągnięcie ręki, kilka razy zdarza się przepływać tak wąskimi przesmykami, że ocieramy się o pochylającą się ku wodzie roślinność. Widzimy ptaki, mnóstwo ptaków i bawoła. Niestety pierdząca motorówka nie pozwala na zbytnie zbliżanie się, ale i tak jest na co popatrzeć.
Szanowne TUI – TAK POWINIEN WYGLĄDAĆ PROGRAMOWY REJS FELUKĄ PO NILU A NIE JAK TO COŚ, W CZYM BRALIŚMY UDZIAŁ POPRZEDNIEGO DNIA!!!
Po pewnym czasie dopływamy do stacji wielbłądów, chętni wysiadają i do wioski nubijskiej dotrą na wielbłądach.
Jako że wylądowaliśmy na pięknej plaży Ashraf informuje, że w tym miejscu można zażyć kąpieli w rzece. Szczególnie się nie zdziwiłem gdy chętnych nie było. Chętnych nie było bo było za chłodno, słońce owszem świeciło mocno ale wiał nad rzeką chłodny wiatr, który zdecydowanie studził zapał na kąpiele. Standardowo trafia się jakaś oferta handlowa, głównie militaria w nubijskim stylu. Mnie jakoś nie zaciekawiły zbytnio ale dwóch panów się skusiło. W końcu ruszamy dalej podziwiając piękno pierwszej katarakty Nilu. Przy następnej okazji koniecznie trzeba będzie przypłynąć tu wynajętą żaglówką. Po kilkunastu minutach docieramy do wioski.
Od samego nabrzeża jesteśmy nagabywani przez grupkę dzieciaków a nawet kilka starszych kobiet. Grupa Selgrosowa rozdaje część wcześniej przygotowanych firmowych długopisów, smyczy do telefonów itp. gadżetów. My mamy przywiezione z Polski cukierki. Rozdajemy 2 paczki, 6 zostawiamy na później, aby rozdać je gdy trafimy w docelowe miejsce. Rozdawanie cukierków zostawiłam Tomkowi, ja jakoś nie mogłam się przekonać do tego pomysłu. Te dzieci nie wyglądały na zabiedzone, cały czas chciały więcej, a słowo cukierek znają we wszystkich językach. Przechodzimy przez ulicę targową. Oferta podobna do asuańskiego suku, z tym że zdecydowanie spokojniejsi sprzedawcy, można by rzec niemal zupełnie bierni dopóki się do nich ktoś nie odezwie. Nie wiem jak z cenami, nie pytałem, bo co chcieliśmy kupić to już kupiliśmy. Jedna rzecz nas uderzyła, ten targ w wiosce nubijskiej miał największą, z napotkanych przez nas, ofertę ręczników. Jak się potem okazało nawet większą od tej w strefie bezcłowej na lotnisku. Mnóstwo wzorów, kolorów i wielkości. Przechodząc dalej trafiamy na Carrefour wielkości mojego dużego pokoju. Jaja sobie koleś robi, zdobył gdzieś tabliczkę i się wygłupia myślę. A jednak widzę w lodówce znane i z naszych sklepów towary marki własnej sieci Carrefour – Jedynki. Mijamy także stoiska z maszynami przędzalniczymi i pracującymi na nich miejscowymi, którzy reklamują swoje ręcznie robione towary. Docieramy w końcu do nubijskiego domu, który mamy odwiedzić. Po chwili jesteśmy otoczeni wianuszkiem małych dziewczynek ubranych w niesamowicie kolorowe stroje.
Ku ich wielkiej uciesze rozdajemy słodycze, pozostali uczestnicy wycieczki również „opłacają myto”. Wchodzimy do domu, siadamy. Gospodarze częstują nas miejscowymi produktami – chlebem słonecznym, serem, miodem oraz karkade. Ashraf opowiada historię Nubijczyków w Egipcie od czasów starożytnych do współczesnych, o ich kulturze, architekturze i życiu. Po posiłku jest okazja dorwać w łapki krokodyla.
Po uspokajającym masażu i założeniu frotki na mordkę gospodarz pozwala wszystkim potrzymać, pogłaskać czy też wziąć na szyję około 60 – 80cm krokodylka. Siostra gospodyni wystawia kram z koralikami i biżuterią, jej siostrzenica oferuje tatuaże z henny. Na koniec dokładniej zwiedzamy dom zaglądając do kuchni, salonu oraz sypialni i grubo po zmroku opuszczamy wioskę nubijską. Płyniemy z powrotem przez kataraktę całkowicie ciemnym Nilem zupełnie nieoświetloną łodzią. Nasz sternik znać musi trasę na pamięć :) My z najlepszą z żon z powodu sporego zmęczenia rezygnujemy z wypadu do Muzeum Nubijskiego (kolejny powód dla którego trzeba tu wrócić), ktoś inny po drodze wyskakuje do KFC. Jesteśmy potwornie zmęczeni dzisiejszym dniem, wstaliśmy przed 3 a dobijamy 19. Kolacja, odwiedziny statkowego sklepu z pamiątkami, kupujemy jakieś drobiazgi typu magnesy na lodówkę, ja zamawiam koszulkę z haftowanym kartuszem. Jeszcze krótka wizyta na pokładzie ale nie jest zbyt ciepło. Gośka wraca do kabiny się położyć, ja ze statywem jeszcze chwilę walczę z Grobowcami Dostojników i Elefantyną. Efekty takie sobie. Przed 22 oboje już mocno śpimy. Jutro dzień wolny, odpoczniemy w końcu trochę od szaleńczego tempa zwiedzania :)

4 komentarze:

  1. "Normalna" prędkość autobusu w konwoju do Abu Simbel to kiedyś 140 km/h. Po kilku "spektakularnych" wypadkach (łącznie z ofiarami śmiertelnymi) widać ktoś im nałożył kaganiec. TUI wlokło się zawsze w ogonie - i dziwne, ja byłam z tego bardzo zadowolona ;)

    Tankowania na pustyni nigdy nie zaliczyłam.

    "kilka razy zdarza się przepływać tak wąskimi przesmykami, że ocieramy się o pochylającą się ku wodzie roślinność." - żadna feluka nie wpłynie w takie przesmyki, między skały katarakty. Albo - albo ;->
    A - jeśli wąskie przesmyki, to płynęliście tą ładniejszą trasą. Też ją zawsze wspominam jako przykład piękna katarakty w Asuanie :)

    Ashraf mówił, że przynajmniej raz w polskiej grupie zdarzyli mu się klienci, którzy wykupili sam rejs, bez pakietu zwiedzaniowego. Siedzieli na statku i tyle. Ja i TZ szykujemy się na listopad, 370€ to lekko licząc 3000 LE, statek będzie nas woził, a my będziemy sobie zwiedzać co chcemy i siedzieć w danym miejscu ile chcemy ;) W Tebach jest jeszcze Dolina Zachodnia o ile dobrze pamiętam, z grobowcem Aya... ;)

    Wg mnie najlepsze terminy na zwiedzanie to od listopada do początku grudnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli jest możliwość wzięcia samego rejsu bez pakietu to super. Bardzo by nam to pasowało i pozwoliło na dowolne dysponowanie czasem. Skoro da się to załatwić to też będę próbował. Tylko, że my będziemy musieli poczekać najwcześniej do 2014... Myślimy wstępnie o kwietniu lub weekendzie majowym.

    OdpowiedzUsuń
  3. A to w takim razie okazujecie się bardziej odporni na urok Egiptu niż my ;)
    Po rejsie z TUI w styczniu 2007 tak nas skręcało, że już w listopadzie 2007 szarpnęliśmy się i pojechaliśmy na objazd po Egipcie z Logostourem - prawie 16 dni, 4000 km :) i bardzo mile wspominam ten wyjazd.
    I to mi się w Egipcie podoba - byłam już cztery razy, Dolina Nilu za każdym razem, i NADAL jest coś do obejrzenia...
    A kwiecień/maj - jak dla nas za gorąco. Zapytana Rosita w Kairze potwierdziła moje przypuszczenia - najlepiej zwiedza się w październiku/listopadzie. Byłam w Kairze w listopadzie i w lutym - nie ma porównania... (na korzyść listopada oczywiście - kwestia widoczności, w lutym zupełnie jakby się już chamsin zaczynał). Widoczność na rejsie też była gorsza już w lutym.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy bardziej odporni to nie wiem :P Finanse.... Mamy już na ten rok kupiony Kos na czerwiec a trzeci wyjazd w tym roku nadszarpnąłby nasz budżet zbyt mocno. Dlatego musimy wytrzymać do 2014. Listopad/grudzień w 2014 to natomiast bardzo długi okres oczekiwania więc prawdopodobnie zdecydujemy się znów na jakiś zimowo-wiosenny termin. No chyba, że wcześniej wpadnie nam jakaś kumulacja :)

    OdpowiedzUsuń