sobota, 23 lutego 2013

Rejs po Nilu, dzień czwarty

17 lutego, niedziela, Asuan
(tekst kursywą to dopiski najlepszej z małżonek)
W nocy, jak się okazało, ruszyliśmy do Asuanu. Obudziliśmy się więc już z widokiem Grobowców Dostojników za oknem.
Pierwszy postój mieliśmy na skraju nabrzeża, z dala od centrum. Po powrocie z porannego zwiedzania zastaliśmy statek wprost naprzeciwko grobowców. Na dziś zaplanowane jest w programie zwiedzanie tamy asuańskiej, rejs motorówką na Agilkię i zwiedzanie świątyni Izydy z File oraz rejs feluką po Nilu. Po południu fakultatywne zwiedzanie Asuanu.
Po śniadaniu zbieramy się ok 7.30 i pakujemy do autokaru. Przejazd przez miasto, mijamy po drodze starą tamę, wg mnie zdecydowanie bardziej urokliwą od nowej, i fantastyczny z niej widok na wysepki poniżej. Szkoda, że nie było dłuższego postoju a moim zdaniem warto. Po ok 30 minutach dojeżdżamy do Wielkiej Tamy Asuańskiej, dziecka przyjaźni egipsko-radzieckiej. Konstrukcja robi potężne wrażenie, jest naprawdę gigantyczna. 
Ale jak każda działalność człowieka ma swoje plusy i minusy, nie będę tutaj się rozwodził, zainteresowani mogą poczytać w sieci. Mnie jako turystę chyba najbardziej boli, że nowa tama spowodowała niedobór wody przy starej i konieczność zamknięcia znajdującej się przy niej śluzy, która kiedyś umożliwiała statkom rejsy dalej w górę Nilu.... Wyobraźcie sobie taki dwutygodniowy rejs np. z Kairu do Abu Simbel :) Wracamy na ziemię, na tamie wieje jak diabli więc warto zabrać ze sobą coś ciepłego i wiatrochronnego. Z tamy jedziemy do niewielkiego portu, gdzie ładujemy się do łodzi motorowej i płyniemy na coś, co w programie nazywa się wyspą Philae. Tak naprawdę wyspa File obecnie znajduje się pod wodą. Po wybudowaniu pierwszej tamy przez większość roku ponad wodę wystawały tylko szczyty kolumn znajdującej się tam świątyni Izydy. Budowa nowej tamy zatopiłaby świątynię na zawsze. Zastosowano więc podobny myk jak w wielu innych podobnych przypadkach – przeniesiono świątynię w inne miejsce, tu na inną wyspę – Agilkię. Samą wyspę ukształtowano na podobieństwo wyspy na której pierwotnie stała budowla i w ten sposób otrzymaliśmy Philae bis :). Świątynia jest świetnie zachowana i warta odwiedzin. Samo dotarcie do niej to bardzo fajne przeżycie. Zarówno na przystani startowej jak i na File sporo handlarzy ale dość spokojni i nienachalni. 


W drodze powrotnej wizytujemy wytwórnię alabastru i innych kamiennych pamiątek. W programie pokaz ręcznej obróbki alabastru, wykład jak poznać prawdziwy kamień czy ręczną robotę, napitek z mięty i możliwość zakupów z gwarancją jakości. Ruszyliśmy więc w teren rozglądać się co by tu sobie sprawić. Mi rzuciły się w oczy tablice kamienne z wyrysowanymi hieroglifami lub scenkami, Gośka zwróciła się ku naczyniom z alabastru. W sklepie były 2 grupy tablic udających naścienne reliefy – z dużymi hieroglifami i mało szczegółowymi obrazami oraz drobnymi znakami i bardzo kolorowymi, świetnie odwzorowanymi obrazkami. Jak to powiedział Ashraf tanie i drogie no ale widzicie dlaczego. Moją uwagę od razu zwróciła jedna tablica z piaskowca i powiedziałem sobie, że muszę ją mieć. Gdy tylko zagadałem do sprzedawcy z pytaniem o cenę, ten porzucił innych zakupowiczów i skierował się w moją stronę z głośnym oh my friend, this is a very good choice. Cena wyjściowa 150$, więc wiem skąd ten wybuch przyjaznych uczuć ;). W międzyczasie wróciła Gosia z wazonem z alabastru. Cena wazonu 35$. Jak się koleś zorientował, że jesteśmy razem walnął cenę 170 za oba. No, no, no... 50. Oh jakiego w tym momencie zobaczyłem focha.... o mało nie zwalił mnie z nóg ze śmiechu. Takiej gestykulacji i min nie widziałem nigdy w życiu. Po chwili pada cena 150$. Z mojej strony 60. Sprzedawca 130. W międzyczasie zwabiony naszą dyskusją zbliżył się Ashraf i jeszcze ze 2 czy 3 osoby z naszej grupy. Odpowiadam 70, sprzedawca 120. Ja ponownie 70, sprzedawca znów coś mruczy pod nosem i mówi 100. Ja znów mówię 70, sprzedawca zabiera nam wazon i mówi seventy and no alabaster. Przerażony perspektywą nie kupienia tego co Gośka sobie wybrała zwracam się do Ashrafa „powiedz mu, że za 80$ biorę oba już bez dalszej dyskusji”. Ashraf przemawia do sprzedawcy szlaczkiem, minuta zastanowienia i ściskamy sobie w końcu łapki. Ashraf stwierdza, że całkiem dobrze się targowałem i uzyskałem naprawdę dobrą cenę. Nie wiem ile w tym prawdy ale ja też jestem zadowolony. I Gośka też. Wszyscy szczęśliwi opuszczamy więc zakład kamieniarski i wracamy do autobusu. A obok warsztatu manifest polityczny :)
Pozostali uczestnicy robią również zakupy, z tego co się dowiedziałem największą popularnością cieszyły się alabastrowe moździerze. Uczestnicy wycieczki urządzili sobie zakupy grupowe na żywo – każda kolejna osoba, która zdecydowała się na moździerz dopisywała się do listy chętnych i za każdym razem próbowali obniżać cenę z powodu większej ilości sprzedanych towarów. W ten sposób przy bodajże 6 osobach, które kupiły moździerze zjechali z ceną chyba z 20 lub 25$ na ok. 16$ za sztukę.
Wracamy na statek, po drodze Ashraf opowiada o Asuanie, informuje o ciekawych miejscach, m.in. pokazuje Muzeum Nubijskie do którego chcemy się z Gośką wybrać pozaprogramowo w poniedziałek, zatrzymujemy się także by z autokaru obejrzeć niedokończony obelisk Hatszepsut. Przejeżdżamy obok cmentarza Fatymidów, nie wiem dlaczego ale poza informacją, że oto stary cmentarz Ashraf nie wspomniał ani o Fatymidach, którzy bądź co bądź odegrali pewną rolę w historii Egiptu ani o tym, że na tym cmentarzu są groby z IX czy X wieku. Wracamy na nabrzeże, tam czeka na nas feluka i kolejny punkt programu – rejs feluką po Nilu. Napiszę krótko, spodziewałem się czegoś konkretniejszego i jestem potężnie rozczarowany. Wypływamy z doku Travco naprzeciwko stacji kolejowej, płyniemy prosto w stronę Grobowców Dostojników, podpływamy do wybrzeża, skręcamy w stronę Wyspy Kitchenera i Elefantyny, krótko płyniemy w ich stronę, Ashraf informuje co tam jest, pokazuje jeszcze majaczące w oddali mauzoleum Agha Khana i zawracamy do doku. No słabo, poza Grobowcami praktycznie niczego nie można było zobaczyć z jakiejś przyzwoitej odległości. W każdym bądź razie zoom w aparacie dawał radę, bo musiał...
Wracamy na obiad. Po obiedzie w planach fakultet pod nazwą wycieczka po Asuanie. Ruszamy ok 15. Autokar wiezie nas najpierw do dzielnicy zamieszkałej przez beduinów. Jest to najbiedniejsza dzielnica w mieście, bloki przemieszane z jakimiś budami i innymi budynkami, pod blokami kozy i owce a wszędzie przytłaczający brud. Góry śmieci walające się między budynkami i na ulicach.... Przerażające. Potem udajemy się do meczetu. Meczet wydaje się całkiem niedawno zbudowany, zdejmujemy buty, wchodzimy do środka i siadamy na dywanie. Ashraf informuje jak to jest zorganizowane, co gdzie jest, do czego służy itd. Potem zaczyna opowiadać o islamie jego zasadach, o podobieństwach i różnicach trzech religii: judaizmu, chrześcijaństwa i islamu, skąd ekstremizm i terroryzm – że to nie religia tylko polityka, trochę o pozycji kobiet w islamie itp. Agitka religijna ale podana w całkiem znośny sposób.
 Z meczetu udajemy się do koptyjskiej katedry. Koptowie to najstarszy zorganizowany kościół chrześcijański, od samego początku umiejscowiony na terytorium Egiptu. Z bardziej znanych najbliżej mu chyba do ortodoksyjnych prawosławnych choć zasady koptyjskie są jeszcze bardziej, można rzec, „fundamentalistyczne”. Nie chcę nikogo obrażać ale malunki naścienne w tym kościele skojarzyły mi się z Southparkiem.
W czasie przejażdżki po mieście widziałem jeszcze kościoły: katolicki, ewangelicki i anglikański, z wolnością religijną póki co, w Egipcie nie jest chyba źle, choć przed każdym byli policjanci/wojskowi pełniący służbę, najmniej 2.
Z katedry udajemy się w miejsce, które Ashraf nazwał „punktem widokowym” po drodze mijając jedną z lepszych dzielnic Asuanu. Faktycznie, budynki całkiem ładne, duże, w skrócie dzielnica willowa nad brzegiem Nilu. W pewnym miejscu się zatrzymujemy i mamy wysiadać. Hmm, widoki za oknami autobusu jak najbardziej ok, sam punkt to natomiast jakiś plac budowy z walającymi się odłamkami skał, śmieciami i resztkami materiałów budowlanych. No ale idziemy. Po przebrnięciu kilkunastu metrów znajdujemy się nad brzegiem nilowego klifu. Widok jak najbardziej atrakcyjny i satysfakcjonujący jednak pod pojęciem „punkt widokowy” rozumiemy coś bardziej zorganizowanego. Zachodzące słońce rozwiało jednak wszelkie wątpliwości co do tego elementu programu....
Następny przystanek naszej fakultatywnej wycieczki to słynny asuański suk czyli po prostu bazar lub jak kto woli dzielnica handlowa. Oglądając przed wyjazdem filmy w YT miejsce to wydawało się zdecydowanie mniejsze. Na żywo jest to jednak dość długa ulica wypełniona po obu stronach sklepami i stoiskami, a co jakiś kawałek stoisko nie okazuje się tylko stoiskiem ale boczną alejką ciągnącą się kilkadziesiąt metrów w bok od głównej ulicy, również wypełnioną sklepami. Plan zakupowy – przyprawy, ręcznik, chałwa. Ashraf informuje nas że zabierze nas do pewnego sklepu z przyprawami ale każdy będzie targował się samodzielnie. Kto chce może samodzielnie udać się na spacer po sklepach. Gośka wybiera towary do kupienia, kupujemy herbatę miętową, hibiskus, kardamon, mix do kurczaka, gałkę muszkatołową w całości a także paczkę daktyli i jakichś dziwnych orzeszków. Cena wyjściowa bodajże 280LE zapłacone 170. Nie chciało mi się jakoś przedłużać targowania z trzech powodów – późnej pory a do końca bazaru jeszcze daleka droga, oczekujących w kolejce współzakupowiczów i Gośkę, która stwierdziła za ok 85zł za to wszystko to nie jest zła cena. No to ok, lecimy dalej. Szukamy ręcznika. Niestety bieda, nigdzie nie widać wystawionych ręczników. W końcu znajdujemy ale gość ma tylko niebiesko-czarny i czerwono-granatowy. Pytamy o inne kolory, nie ma. Odchodzimy więc, od razu przechwytuje nas inny sprzedawca, „wy szukać tałel, ręcznika? Ja mieć, chodź pokazać” No to idziemy wzdłuż suku wciąż rozglądając się za odpowiednim kolorem. Po chwili koleś wprowadza nas w jedną w bocznych alejek i prowadzi niemal na sam koniec. Gośka patrzy na mnie z lekkim strachem w oczach no ale idziemy. Dochodzimy, ręczników nie ma. Ten który nas przyprowadził wysyła innego, żeby przyniósł skądś ręczniki a nam przedstawia swojego ojca i proponuje herbatkę. Nie odmawiamy bo czekamy na te ręczniki. Popijamy więc spokojnie gorącą karkade a chłopak zaczyna nam przedstawiać oferty – szale, galabije, tuniki. Na wszystko odpowiadam niekoniecznie zgodnie z prawdą, że już mamy. Czekamy, ręczników ani widu ani słychu, stragan miał ofertę zdecydowanie dla kobiet, pechowo nic w moim guście, Tomek rzuca rozbrajająco - może weź coś wybierz. To chyba jego pomysł na uwolnienie się od sprzedawcy, który zdążył się z nami podzielić swoim życiorysem. Gdzie był, u kogo pracował… Ok, mogę spróbować coś wybrać tylko żeby nie świeciło, błyskało, nie było siateczką z koralików na cokolwiek, nie było w mocnym kolorze z dziwnym haftem i cekinami, nie było chustą (bo mam) ani wielgachnym wisiorem w kolorze który nie występuje w naturze ;-). Jestem w kropce!!! Ręczników to już na pewno tu nie kupimy. Na ucieczkę za późno, bo pojawił się Abu sprzedawcy, a i pewnie na sąsiednich straganach rodzina siedzi. Szybka decyzja turkusowe korale, na lato będą dobre. Targowanie zostawiam dla męża...Gośka zwróciła uwagę na jakieś wisiorki i korale, chłopak zwietrzył swoją szansę. To jest agat, to jest turkus, który się podobać? Gośka wybiera turkus. „Ty wiesz, w Kairo turkus kosztować 850 funty. Ale ja ci dam dobra cena. Fajf handred egipskie” Zabił mnie, więc mówię szybko Five hundred? You are kidding me....I can give you fifty. „WHAT? This is turkłaz, original, in Kairo very drogo. Ja lubie cie, ty mieć ładna żona, 350”. I do not have that much money kręcę, I can give you 60. 250. 70. 200. 80, no more. 150. Za każdym razem przy podaniu ceny oczywiście gestykulacja i słowa. Dużo słów. Dobrze, że po polsku lub angielsku to wiedziałem, że mnie nie wyzywa ;) „Ty chcieć dobra cena dla siebie ale pomyśl też o mnie i daj dobra prajs dla mnie” Mówię 100. „130”. 100, oddaję korale. Chłopak spogląda na ojca, coś tam gadają do siebie szlaczkiem. Wręcza mi korale mówiąc 120. I have only one hundred ściemniam, wyciągam portfel i wyjmuję 2x50LE. „OK, one hundred”. Kupione/sprzedane. Niestety przez cały ten czas czyli jakieś 10-15min nie wrócił posłany po ręczniki. Mówimy więc, że nie czekamy już dłużej bo nie mamy czasu i musimy iść. Odchodząc widzę jeszcze jak ojciec pyta syna chyba za ile sprzedane, bo w odpowiedzi słyszę „mija” czy coś w tym stylu, a wiem, że znaczy to sto. Ojciec kiwa głową na zgodę... Idziemy dalej, widzimy wiszący ręcznik, niebieski. Other color pytam. Orange or yellow? Ponownie słyszę „Wait 1 minute” i sprzedawca odchodzi prosząc innego żeby pilnował interesu. Gośka mnie odciąga, bo chyba już nie chce znowu nadaremno czekać ale tym razem sprzedawca wraca bardzo szybko przynosząc ogromny pomarańczowy ręcznik z niebieskim wizerunkiem Tutenchamona. How much? 200. Odpowiadam – in december a friend of mine bought for fifty. I can give jou sixty - bo nie chcę przedłużać. Gość się uśmiecha i mówi, że tamten musiał być mniejszy ale sprzeda mi ten za 100. Eighty mówię i wyciągam rękę. Jeszcze raz słyszę 100, powtarzam 80 i odkładam ręcznik. Osiągamy zgodę, 80LE. Kolejna sprawa załatwiona, została chałwa dla koleżanki z pracy. Przy pomocy jakiegoś dzieciaka sprzedającego zakładki z udających papirus liści bananowca w cenie 10szt za 1€, któremu powiedziałem „halawa shop” odnajduję stoisko przypominające normalny sklep. Coś gada szlaczkiem do gościa za ladą i po chwili mówi halawa 5LE i pokazuje jakieś ręcznie krojone i paczkowane 100g porcje. Biorę 2, zwykłą i czekoladową, dobieram litrową mirindę i płacę 2$. Małolatowi odpalam 1$ za pomoc. Udajemy się w stronę dworca na umówione spotkanie grupy z Ashrafem. Ashraf prowadzi nas do tutejszej knajpy. Siadamy pośród tubylców, jesteśmy częstowani zimną herbatką karkade, najlepszą ze wszystkich, które zdarzyło nam się pić podczas tego pobytu a chętni spróbować sziszy dostają jednorazowe ustniki. Siedzimy, pijemy, popalamy. Ja biegnę do widocznego po drugiej stronie bankomatu Credit Agricole i wyciągam 200LE. Wracamy na statek. Kolacja, o 21.30 wieczór nubijski. My ponieważ mamy kupione Abu Simbel od razu po kolacji wracamy do kabiny odpuszczając imprezę. Ja robię jeszcze trochę zdjęć Grobowców Dostojników na statywie z 5s czasem naświetlania i idziemy spać.
 
Jutro pobudka 2.45 ;) Z ciekawostek dotyczących suku to 2 tubylców zagadało do mnie tekstem „Hasisz, hasisz?” Nie wiem czy chcieli kupić, czy sprzedać, nie wdawałem się w dyskusję, bo żona krążyła w pobliżu :P. Dziwne, bo ja tego „haszisz” nie słyszałam :-) Bo za bardzo się skupiałaś na swoich przyprawach :D

1 komentarz:

  1. "Ashraf przemawia do sprzedawcy szlaczkiem" - kupuję!! i będę używać - za pozwoleniem :))
    Opis Gosi "tylko żeby nie świeciło, błyskało, nie było siateczką z koralików na cokolwiek, nie było w mocnym kolorze z dziwnym haftem i cekinami, nie było chustą (bo mam) ani wielgachnym wisiorem w kolorze który nie występuje w naturze" spowodował u mnie szczery śmiech aż do łez w oczach :)
    A fotki ręczników i pojemników z chałwą to chyba gdzieś wrzucę :)
    Ten z Tutenchamonem kojarzę, faktycznie większy jest. Ale on typowo plażowy chyba, ja brałam takie "do łazienki" :)
    I.

    OdpowiedzUsuń