sobota, 23 lutego 2013

Rejs po Nilu, dzień pierwszy

14 lutego 2013, czwartek, Radom, Warszawa, Luksor
(tekst kursywą to dopiski najlepszej z małżonek)
0.45
Pakujemy się do taksówki, błyskawicznie dojeżdżamy na przystanek autobusowy na obrzeżach miasta, kierowca taksówki nieco zdziwiony miejscem w którym chcemy wysiadać, patrzy na nas podejrzliwie - Koniec podróży? - pyta. No miejmy nadzieje że początek. Wypakowujemy się, walizki na chodniku i czekamy, czekamy …, autobusu brak. Czyżby słowa taksiarza były prorocze. Nie ma co dramatyzować (jeszcze ;-)) w odwodzie mamy pociąg.
1:30
W końcu przyjeżdża spóźniony 15 min. autobus z Rzeszowa do Warszawy przez Okęcie firmy Neobus. Można się rozgrzać po oczekiwaniu przez blisko pół godziny przy prawie zerowej temperaturze. A ubrani byliśmy lekko, no bo po co dźwigać zbędne ciuchy do ciepłego kraju....
2:45
Nieco po ponad godzinie docieramy na lotnisko, czekamy 2 godziny, punktualnie o 4.45 zaczyna się odprawa, jesteśmy pierwsi w kolejce więc raz dwa sprawa załatwiona i idziemy do bramek.... no i jak zwykle klapa... spośród wielu osób po raz kolejny padło na mnie ściąganie butów, nie wiem skąd to się bierze...
Już wiemy - Levisy :-)) (Tak, w drodze powrotnej okazało się, że to moje spodnie musiały wywoływać alarmy :D)
6:10
Zaczyna się boarding, linie Enter Air niestety się nie popisały. Biura, które wykupiły ten czarter również – lutowy poranek, temperatura w okolicy zera, większość osób poprzebierana w lekkie stroje ale... Nie ma rękawa, jest autobus, w skrócie masakryczny szok temperaturowy po opuszczeniu hali odlotów.
6.45
Startujemy punktualnie, przez większość lotu widzimy tylko chmury, jakieś przebłyski nad Morzem Śródziemnym, widzimy linię brzegową Egiptu i po chwili niestety widok ponownie przesłaniają chmury. Nici więc z widoku Kairu i Gizy... Dopiero na jakieś pół godziny przed lądowaniem pojawia się w dole widok pustyni. Komunikat od załogi – na ziemi 28C, super. Lądujemy. Tu również do terminala śmigamy lotniskowym busem ale tym razem wrażenia jak najbardziej przyjemne, odbiór bagażu i odprawa paszportowa mijają całkiem sprawnie i po ok. 20-30 min. opuszczamy budynek lotniska. Kolejni przedstawiciele Travco podają nam co jakieś 20-30 metrów informację gdzie iść, w końcu dochodzimy do punktu Travco na parkingu, gdzie czeka na nas nasz opiekun, który ma dowieźć nas na statek.
13.30
Pakujemy się do autokaru i ruszamy w drogę. Szybko okazuje się, że nasza licząca 33 osoby grupa rejsowa składa się w zdecydowanej większości ze zwycięzców konkursu Selgrosa na najlepszego klienta okręgu warszawskiego i tylko 6 par organizujących sobie rejs bezpośrednio w TUI. Sama jazda dłuży się niemiłosiernie, stan drogi z Hurghady do Qeny jest bardzo ciekawym doświadczeniem – większości odcinków moglibyśmy im zazdrościć - szeroko i gładko. Jednak co jakiś czas trafiały się kilkukilometrowe fragmenty z nawierzchnią tak fatalną, że jechaliśmy 10-20 km/h albo nawierzchni asfaltowej nie było wcale... No cóż, Egipt ;) Po blisko 6 godzinach bardzo męczącej jazdy docieramy na Corniche el-Nil w Luksorze. Wypadamy (dosłownie) z autokaru na wysokości Świątyni Luksorskiej, dla niektórych pierwszy, nieco szokujący kontakt z namolnymi ulicznymi sprzedawcami i nie tylko. Nawet można powiedzieć, że zbyt namolnymi. Jakiś chłopiec pociska mi do ręki pokancerowanego kwiatka i prosi o bakszysz „one dolar”, no nie, bierz kwiatka z powrotem nie ma dolar ani euro. Kwiatka zabiera, ponawia manewr z inną turystką, również bez rezultatu. Ogólnie straszny rozgardiasz, wszyscy w lekkim szoku próbują dopaść swoje walizki, nieufnym okiem spoglądając na miejscowych. Nieliczni decydują się powierzyć walizki bagażowym. My podejmujemy ryzyko. Bagażowi zabierają nasze bagaże, idziemy za nimi na statek. Naszym domem przez najbliższy tydzień będzie największy statek we flocie Travcotels, największy również ze wszystkich statków pływających po Nilu - MS Iberotel Crown Empress. ***** Deluxe ale również ten, to Deluxe ma już raczej za sobą. Źle jednak nie jest z pewnością. 

W holu recepcji spotykamy naszego przewodnika Ashrafa, tak jak pisała Imka na forum GW, całkiem z niego przyjemny gość ale gaduła niesamowity ;). Po przechwyceniu całej grupy zostajemy zagonieni na spotkanie informacyjne, zgodzę się z innym forumowiczem Jickiem, że zupełnie nie w porę (ale zapewne wynika to z praktyki przewodnika - ogarnąć grupę skoro jest w komplecie przekazać informację zanim się rozpierzchną po kajutach). Ludzie zmęczeni po podróży, niektórzy, tak jak my, po kilkunastogodzinnej. Ashraf przedstawia wszystkie niezbędne informacje – zasady współpracy, zarys wycieczek, godziny posiłków, opłaty i inne sprawy organizacyjne oraz opowiada o sobie. Jak już napisałem na początku, gaduła straszny. Co ciekawe nikt nie protestuje głośno przy informacji o obligatoryjnej opłacie napiwkowej, którą TUI w opisie wycieczki określa jako fakultatywną. Największe poruszenie wywołały informacje, że na wycieczki jeździmy ok. 6 rano i w związku z tym trzeba się przyzwyczaić do pobudek w okolicach 5 – 5.30. Grupa selgrosowa ma kajuty na pokładzie 3, kabiny TUIowe są podzielone po 3 na 2 i 4 pokładzie. Losujemy, nam przypadła kabina 218. Nie jest to pokład nilowy więc nie ma się czym martwić.
Jestem tak zmęczona, że ledwo rozumiem co Ashraf mówi. Choć wydaje się, że językiem polskim posługuje się wyjątkowo poprawnie, ja marzę tylko o tym żeby wyprostować kręgosłup, który po podróży mam w strasznym stanie..., chociaż 5 minut sam na sam z materacem i będzie dobrze.
W końcu po blisko godzinie możemy udać się do kabiny, lekko ogarnąć i iść na kolację. Pierwszy kontakt z miejscową kuchnią dla turystów, powiem tak – smacznie ale smaki niektórych znajomo wyglądających potraw zaskakują.... O 21 ponowne spotkanie z Ashrafem w Lounge Barze, uregulowanie opłat i zimna Sakkara na dobry sen.

5 komentarzy:

  1. Dawać ciąg dalszy - SZYBKO! :)
    Droga do Qeny jeszcze trzy lata temu była bardzo dobra na całej długości. Rewolucja jej chyba dopiero zaszkodziła...
    A Szanowną Najlepszą z Małżonek rozumiem doskonale - i szczerze podziwiam. Ja też miałam takie odczucia na spotkaniu tuż po podróży, mimo że podróż u mnie trwała znacznie krócej - zaczynam doceniać lotnisko w odległości 3 km... ;)
    I.

    OdpowiedzUsuń
  2. A, mam nadzieję, że doceniliście w pewnym momencie możliwość zamieszkiwania "na parterze", zwłaszcza jak prosto ze zwiedzania gonią na posiłek. Zawsze bliżej do tej kabiny żeby coś zostawić, wziąć, czy skorzystać z łazienki :) A nie dwa piętra na górę i trzy na dół ;)
    I.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, mieszkanie na poziomie recepcyjnym miało swoje niepodważalne zalety :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga do Qeny jest po prostu remontowana i stąd te kłopoty. Akurat dróg Egiptowi możemy zazdrościć. No i cóż remonty nawierzchni jak widać sa dla nas cywilizacyjnym szokiem ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń