sobota, 23 lutego 2013

Rejs po Nilu, dzień trzeci

16 lutego, sobota, Edfu i Kom-Ombo
(tekst kursywą to dopiski najlepszej z małżonek)
Pobudka zaplanowana na 6. O 7:30 ma się zacząć wycieczka do świątyni w Edfu. Obudziłem się o 5 i po pół godzinie marzłem już na SunDecku polując na wschód słońca. Niestety, z powodu sporego zachmurzenia efekty polowania dość mizerne.
Wracam do kajuty, budzę żonę i biegniemy na śniadanie. Posileni udajemy się na zbiórkę, na której Ashraf dzieli nas na dorożkowe grupy, rozdaje po 10LE na napiwki dla dorożkarzy i przeprowadza szkolenia odnośnie tego co nas czeka. Grupy mają być trzyosobowe, my się nie wyrywamy przy grupowaniu i na koniec zostajemy z jeszcze dwiema dziewczynami w 4 osoby na 2 dorożki. Czyli dorożka tylko dla nas ;)
Po kilkunastu minutach siedzimy już w dorożce zuchwale nazywanej przez dorożkarza „Ferrari” ciągnionej przez konika o ksywce Fernando Alonso i jedziemy do świątyni. Wrażenia z jazdy nieco przygnębiające, przez całą drogę widoczna bieda i wszechobecny brud. Dorożka też w stanie określonym przez nas jako „mamy nadzieję, że nie rozleci się po drodze”. Po drodze dosiada się do nas Ahmed, udający się do pracy handlarz. Informuje nas, że prowadzi stoisko na przyświątynnym bazarku, wręcza wizytówkę i zaprasza na zakupy do „Ahmed nr 2”. Odpowiadamy, że na ewentualne zakupy możemy wpaść po zwiedzaniu. Po dojechaniu na miejscu Ahmed mota na głowie Gosi różową chustkę, myślę sobie że zaraz będzie chciał kasę ale on mówi, że to gift. No niech będzie, chociaż w myślach mówię do siebie, że pewnie chce nas łatwiej namierzyć po opuszczeniu świątyni. Pozytywna rzecz, że sprawnie przeprowadza nas przez bazar odganiając innych zaczepiających nas handlarzy. Dostajemy bilety i wchodzimy na teren świątyni. Początkowo z grupą, po krótkim czasie odłączamy się nieco do głównej grupy i przy wsparciu przewodnika NG oraz tego co mamy w głowach ruszamy na samodzielne zwiedzanie. Dużo lepiej, sprawnie i w odpowiadającym nam tempie. Świątynia Chorusa w Edfu nie jest może najstarszą ale jedną z najlepiej zachowanych. I to widać wyraźnie, dla osób znajdujących się w pobliżu powinien być to obowiązkowy przystanek. Zadowoleni udajemy się do wyjścia, po drodze jeszcze zaglądamy w światynne zakamarki pytając 3 tubylców czy mogą nas wpuścić na dach mamiąc ich wizją bakszyszu. Niestety żaden z nich nie dysponuje kluczem potrzebnym do otwarcia blokujących drogę do wspaniałych widoków drzwiczek.
Podczas drogi do wyjścia, którą urządziliśmy sobie wokół murów świątyni, znajduje nas Ahmed – dobrze czułem, że z tą chustką wiąże się jakiś ukryty plan ;) Prowadzi nas do swojego otwartego już stoiska. Po drodze wypytuje nas o wrażenia, czy nam się podobało i o inne różne duperele. Cały czas ponownie chroni nas przed swoimi kolegami handlarzami, co nam się spodobało najbardziej. Po dotarciu do jego kramiku wyciąga co tylko może, t'shirty, galabije, jakieś damskie bluzki i sukienki, szale, chusty itd. Wygląda jakby chciał nam opchnąć cały kram.... Ostatecznie wybieramy 2 haftowane koszulki i szal w kolorze niebieskim – absolutnie boskim, tak naprawdę chabrowym (faceci takich kolorów nie rozróżniają, niebieski jest , albo zwykły, albo jasny, albo ciemny), o którym marzyłam od lat ;-)), którego to koloru w Polsce raczej nie uraczysz. Koszulki wyglądają całkiem solidnie, nie odbiegają dotykowo od np. koszulek FotL, zobaczymy jak się zachowają po pierwszym praniu. Gdy już Ahmed zrozumiał, że nic więcej nam nie wciśnie, stwierdza, ze ponieważ byliśmy dla niego mili i fajnie mu się z nami rozmawiało nie zaproponuje nam ceny 500 czy 600 funtów ale tylko 350LE. Cena z kosmosu więc nie ma wyboru, trzeba się potargować ale czasu nie mamy zbyt wiele bo już powinniśmy być z powrotem na statku. 100, Ahmed nie może zejść poniżej 350, ja mówię że tyle to na pewno nie dam, Ahmed mówi no ok, 330, ja 150, on 300, ja 200, on 250, ja 220 on 240. Stanęło na 230. Z pewnością można było zbić nasz zakup do 150, może nawet 100LE ale goniący nas czas nie pozwolił obudzić we mnie handlowej bestii. Nie jakieś wielkie pieniądze a doświadczenie naprawdę ciekawe. Pewnie nieco przyfrajerzyliśmy na cenie, ale mam nadzieję, że nie jakoś bardzo :) Tak czy owak bazarowe frycowe zapłacone a radość Gośki z koloru chusty warta każdych pieniędzy, teraz może być już tylko lepiej. Ahmed dziękuje za zakupy, odprowadza nas kawałek i wskazuje drogę do wyjścia pokrzykując za nami na zaczepiających nas innych sprzedających, żeby chyba dali nam spokój. Za to też warto było nieco przepłacić :) Tuż po opuszczeniu terenu świątyni dopada nas nasz kierowca i prowadzi do dorożki, wsiadamy i wracamy na statek.
Spotkanie z Ashrafem, kolejne sprawy organizacyjne. Ashraf przedstawia program pobytu w Asuanie i ofertę tamtejszych wycieczek fakultatywnych – Abu Simbel, Asuan i Wioska Nubijska. Koszt 116€ lub 158$. Zapisujemy się na wszystkie trzy, załatwiam sobie także z Ashrafem, że podczas powrotu z wioski wysadzi nas z łódki przy Old Cataract, bo chcemy zajrzeć do Muzeum Nubijskiego. Dodatkowo nasz opiekun pyta czy chcemy dziś wieczorem zwiedzić świątynię w Kom – Ombo czy też wolimy w drodze powrotnej. Ponieważ okazja zwiedzania po zmroku nie trafia się codziennie, jednogłośnie decydujemy się na zwiedzanie dzisiejsze. Udajemy się na obiad a po obiedzie ruszamy na pokład słoneczny by nacieszyć się grzejącym na całego słońcem. O ile wczoraj królowały sweterki i polarki, tak dziś nieśmiało zaczęły pojawiać się bikini i męskie nagie torsy. Popijając Sakkarę i podziwiając widoki spędzamy na leżaczkach 2 godzinki. Więcej nie wytrzymujemy bo mimo że to luty to egipskie słońce zbyt wiele sobie z tego nie robi. 
Wracamy do kabiny i postanawiamy nieco odpocząć przed wieczornym zwiedzaniem. Minimalnie po 17.30 opuszczamy statek przy nabrzeżu w Kom-Ombo.
Dość sprawnie przechodzimy przez nabrzeżny bazar i zaczynamy zwiedzanie. Świątynia może nie z tych największych czy też najlepiej zachowanych ale także warta odwiedzenia. Szczególne wrażenie robi podświetlona, ale to chyba wszystkie tak mają.

Największą atrakcją tej świątyni są chyba odwzorowane na ścianach narzędzia i techniki medyczne potwierdzające całkiem wysoki poziom tej dziedziny nauki w starożytnym Egipcie oraz egipski kalendarz.

W międzyczasie zrobiło się całkiem ciemno i temperatura otoczenia przestała być przyjemna. Odziani w polarki i kurtki dokończyliśmy zwiedzanie a w drodze do wyjścia odwiedziliśmy krokodylowe minimuzeum. Czytałem, że wcześniej była to jakaś klitka, obecnie jest jak najbardziej OK, przestronne pomieszczenie, w którym wyeksponowano zmumifikowane krokodyle. Od kilkumetrowych do kilkucentymetrowych. Znajdziemy tam także zmumifikowane krokodyle jaja i kilka eksponatów archeologicznych. Fajne.
Wracamy na statek, kolacja, po kolacji o 21.30 Galabija Party. My zmęczeni uderzamy spać do kabiny po 21.... W międzyczasie zwiedzania Kom-Ombo uraczyło nas takim widokiem... Zdecydowanie wartym zmęczenia jakie nas dopadło podczas zwiedzania dwóch świątyń jednego dnia :)

1 komentarz:

  1. Zrobiliście identyczny błąd jak ja w Edfu za pierwszym razem - po podaniu pierwszej własnej ceny też ją później podwyższyłam :D
    No ale to obowiązkowe frycowe, pierwszy raz dla osób niezwykłych targowania zawsze jest lekkim szokiem :)
    Potem już byłam twarda i niewzruszona jak granit asuański - moja cena i ani funta więcej, nie to nie. Sprawdzało się zawsze (oprócz ręczników w Asuanie, ale i tak finalnie udało się je kupić taniej niż chcieli).
    Odnoszę wrażenie, że najmocniejszym argumentem w targach jest dla nich widok pleców ;)
    I.

    OdpowiedzUsuń